W latach 30. ubiegłego wieku fotograf Weegee zrewolucjonizował fotoreportaż swoimi surowymi ujęciami z wielkomiejskich miejsc zbrodni. Często fotografował pokłosie brutalnych morderstw i strasznych wypadków jeszcze przed przybyciem policji. Jednak opinia publiczna nie mogła wtedy wiedzieć, że prawdziwe innowacje zrodziły się parędziesiąt lat wcześniej nie w prasie ani w sztukach pięknych, lecz wśród policyjnych fotografów, którzy połączyli dokumentalne możliwości czarno-białej kliszy z dopiero raczkującą dziedziną nauki: medycyną sądową.
Reklama
150 spośród tych makabrycznych kadrów zostało ostatnio odnalezionych podczas remontu budynku, w którym kiedyś mieściła się komenda główna nowojorskiej policji. Można je teraz zobaczyć w albumie Murder in the City, New York, 1910–1920 (Morderstwo w mieście, Nowy Jork, 1910 ‒ 1920), zebranym przez Wilfrieda Kaute i wydanym nakładem Thomas Dunne Books. Powstały katalog porzuconych negatywów (początkowo miały trafić w odmęty Zatoki Hudson) ukazuje zdjęcia podejrzanych, wycinki z prasy i panoramiczne obrazy miasta na etapie transformacji od kamienicy i powozu do drapacza chmur i automobilu, w chwili upadku saloonu i w obliczu nadchodzącej Prohibicji.
Przeważnie jednak są to zdjęcia trupów. Zwłoki w albumie Kaute'a przypominają wystawowe manekiny, rozłożone wygodnie w swoich salonach w pozach, które przypominałyby drzemkę, gdyby nie wymowne zacieki krwi na wysokości szyi. Inne opierają się o wielkie baryłki wina albo leżą twarzą do ziemi. Makabrycznej kompozycji dopełnia czasem porzucony kapelusz.
Większość ofiar sfotografowano dwa razy: z profilu, pośród ich osobistych przedmiotów, a potem z góry, wpatrzone prosto w obiektyw, który przyjmuje punkt widzenia bezstronnego anioła. Ujęcia tego drugiego rodzaju to najciekawsza część albumu, każde z nich opowiada własną historię. Kobieta w eleganckim kapeluszu uduszona w Hotelu Martinique na 32 Ulicy po tym, jak odebrała tajemniczy telefon. Dwaj włamywacze leżą splątani na dnie szybu windy. Spadli z piątego piętra uciekając z mieszkania na poddaszu. Do sprawozdania z morderstwa gangstera Barneya Solomona, byłego pięściarza, do którego doszło po zawarciu rozejmu między łamistrajkami a związkiem wytwórców odzieży, dołączono kadr 16 na 20 ukazujący mężczyznę (może Barneya, a może nie) wciąż kurczowo ściskającego balustradę sklepowej witryny, przy której został zastrzelony.
Reklama
Towarzyszące zdjęciom historie (wycinki z ówczesnej prasy) zazwyczaj zawierają więcej aluzji. „Johnny Hiszpan zginął z ręki zabójcy", „Zdradzony przez miłość do dziecka", „Kaleka, 80 l., zabił w zemście za szyderstwa", „Policja ściga 140-kilogramową kobietę, która napada na pasażerów metra" oraz mój ulubiony: „Mężczyzna miał się przechwalać, że jest mistrzem jiu-jitsu".
Chyba najstraszniejszy obraz w całym albumie to szkielet, do którego przyprawiono woskowe rysy twarzy w celu ułatwienia identyfikacji ofiary. Są też przejmujące zdjęcia zaginionych dziewcząt (tylko kilku spośród 700 zaginionych w Nowym Jorku w roku 1917), a także kasiarzy, którym się nie powiodło. Jeden z nich zostawił swojej żonie lakoniczną wiadomość: „Mam kłopoty. Żegnaj".
Przede wszystkim jednak zdjęcia ukazują coś pozbawionego ceremonii, romantyzmu i blichtru. Pokazują śmierć w neutralnym świetle lampy błyskowej, odartą ze wszystkich pozorów aż do swego najbardziej egalitarnego, chaotycznego oblicza.Album Murder in the City, New York, 1910–1920 możesz nabyć na stronie wydawnictwa Thomas Dunne Books