Kim jest Polak, który pisze historię sportu motorowego? Ten tekst powstał niemal dokładnie rok temu,g dy po raz pierwszy pojawiły się przesłuchy o powrocie Roberta Kibicy do ścigania w Formule 1. Dziś wiemy, że tak faktycznie się stało - Robert Kubica zasiadzie w bolidzie Williamsa.
Kolega Kubicy: – Kiedy inni kierowcy trafiali do F1, zarabiali duże pieniądze zmieniali życie: kupowali samoloty, rezerwowali sobie bilety na loty w kosmos, umawiali się z modelkami. A wiesz co zrobił Robert?
– Nie?
– Kupił sobie samochód rajdowy, bo on relaksuje się za kierownicą.
Czy Kubica wróci do elity F1? Może powalczy o podium? A może o tytuł mistrzowski? Pytam o to Artura Kubicę, ojca Roberta. Siwawy, postawny mężczyzna dłuższą chwilę zastanawia się na odpowiedzią: – Wie pan, kilka razy w czasie drogi na szczyt stawaliśmy przed ścianą. Myśleliśmy, że już koniec, że już nigdzie dalej nie pójdziemy, ale w końcu zawsze się udawało.
Teraz będzie najtrudniej. Bo Robert Kubica chce wrócić tam gdzie już był. Po drodze był koszmarny wypadek. Kilkanaście operacji w trzy lata. – Każda operacja to ból, trauma, rehabilitacja. Masa leków – antybiotyki, mocne środki przeciwbólowe. Z założenia miały przywracać mobilności ręce, ale nie zawsze tak było. To był cykl kilkunastu koszmarów. Na to nałożyło się piekło psychiczne.
– Czyli?
– Powracające pytanie: „Gdzie byłem przed chwilą, a gdzie jestem teraz?”. Potworny upadek z samego szczytu. Teraz syn odradza się jak Feniks z popiołów. To niesamowite.
– Uda mu się? Ma szansę być mistrzem? – pytam.
– Wierzę, że dostanie kokpit w Williamsie i będzie jechał szybko – mówi.
Artur Kubica milczy, zastanawia się. Zaraz zamkną centrum handlowe w Sosnowcu. Rolety w sklepach opuszczają się z hukiem. Kawa wystygła. Kubica senior właśnie opowiedział mi o drodze syna na szczyt. I o upadku.
Fotografia numer 1
Zagubiony chłopiec stoi na najwyższym stopniu podium. Konkurenci z II i III miejsca przerastają go o głowę. Jest rok 1994; Robert ma 10 lat, właśnie zdobywa tytuł kartingowego mistrza Polski.
Mirosław Żukowski, wybitny dziennikarz sportowy, szef działu sportowego „Rzeczpospolitej”, poznał Artura Kubicę, gdy Robert jeździł już w F1: – Nie był z branży, czyli musiał w jakiś sposób wyczuć, że jego syn ma ponadprzeciętny talent do szybkiej jazdy.
Artur Kubica: – Młody miał wtedy cztery lata. Zobaczył dziecięcy samochód – jeepa. Autko efektownie wyglądało na wystawie. Spalinowy silnik, dwa biegi w przód, jeden w tył. Przykleił się do szyby. Kupiłem.
Jeep miał napęd na jedno tylne koło. Aby nadrzucić tył samochodu, skręcając w jedną stronę, trzeba było dodawać gazu przy wejściu w zakręt. W drugą inaczej: najeżdżać szybko, gwałtownie skręcić kierownicę i mocno hamować.
Jakub Gerber: Nie wiem nawet, czy ma smartfona. Bo przecież telefon służy do dzwonienia, a nie robienia selfie. Jest kierowcą starego stylu. Nie chce być „produktem”, tylko chce być najszybszy.
Artur Kubica: – Błyskawicznie to wyczuł. Zrozumiałem, że on się z tym urodził.
Dwa lata jeździli na asfaltowym placu, opodal krakowskiego bloku przy ulicy pułkownika Francesco Nullo, gdzie mieszkali. Młody pokonywał tory przeszkód wymyślone przez ojca.
Potem kupili gokarta. Tyle że Robert był jeszcze o cztery lata za młody, by stanąć na starcie. W Krakowie nie było gdzie jeździć. Artur Kubica woził syna na tor do Częstochowy albo Kielc: – Czasem dwa razy, ale częściej raz w tygodniu. Bo to był kawałek drogi, 100 kilometrów w jedną stronę.
Po dwóch latach jazdy na sucho zaczęli jeździć na zawody – żeby sobie popatrzeć, poznać ludzi, bo młody był ciągle za młody. Ze startem musieli czekać, aż Robert ukończy 10 lat. Wtedy wystąpił w mistrzostwach Polski.
– Trzy sezony, sześć tytułów mistrza w różnych kategoriach. W niektórych rywalizował z 15-latkami. W tym wieku pięć lat to przepaść.
Fotografia numer 2
Włochy. Ojciec i syn rozmawiają przy białym dostawczym samochodzie Iveco. Kupionym, by Robert mógł ruszyć na podbój świata.
Artur Kubica: – Na początek kilka razy wyjechaliśmy do Włoch. Żeby spróbować się na torach, gdzie jeździ się eliminacje do mistrzostw Italii.
Gdy Robert miał 13 lat, dostał międzynarodową licencję juniora. Zapakowali sprzęt, wzięli ze sobą mechanika Jerzego Wronę i ruszyli na pierwsze zawody. Artur Kubica: – Styczeń 1997 roku, miasto Ugento, samo południe Włoch.
Mikołaj Sokół, znawca F1, komentator Eleven Sports Network, autor bloga Sokolim Okiem: – Wygodne przyczepy. Zespoły fabryczne. Jeden gokart na pogodę suchą, drugi gokart na pogodę mokrą. I nagle zajeżdża dostawczak na polskich blachach. Ściągają gokarta z przyczepki, zaczynają kręcić śrubki. Wyjeżdżają na tor i wygrywają!
Robert wygrywa czasówkę i zajmuje dwa drugie miejsca w wyścigach.
Artur Kubica: – Po zawodach komisja techniczna długo sprawdzała nasz sprzęt, czy nie ma jakiegoś kantu. Ale nie było. Zrozumieli, że ten chłopak jest szybki. A Włosi się znają na tym sporcie. Polubili nas.
Na koniec sezonu Robert Kubica był mistrzem Włoch, wicemistrzem Europy, wygrał Puchar Monako i – co ważne – miał umowę z zespołem fabrycznym CRG, który brał na siebie wszystkie koszty związane ze startami Roberta.
– Po zakończeniu startów w Polsce musiał pan podobno wziąć kredyt pod zastaw mieszkania, żeby syn mógł jeździć we
Włoszech?
– Takie były czasy. Generalnie w tym sporcie nie ma wielu sponsorów. Początkowe lata muszą finansować rodzice.
Kolejny rok przynosi powtórkę z mistrzostwa Włoch i mistrzostwo Niemiec.
Fotografia numer 3
Norymberga. Tor Norisring. Dekoracja po wyścigu formuły F3. Robert Kubica ociera łzy.
Marzy o Formule 1. Ale to jest jak Mount Everest. Wyrusza duża grupa wspinaczy. Z czasem jest ich coraz mniej; komuś wysiądzie zdrowie, ktoś ma wypadek, inny zatrzyma się w obozie przejściowym. Mikołaj Sokół obserwuje Kubicę od 2002 r. Czy sądził wtedy, że wejdzie na szczyt?
Sokół: – W tym sporcie nic nie jest pewne. Znam kierowców, którzy mieli niesamowity talent, a utknęli. Mają 40 lat, nadal ścigają się w kartingu.
Robert Kubica coraz więcej czasu spędza we Włoszech. W końcu staje się oczywiste, że musi wyjechać na stałe. Artur Kubica: – W Krakowie skończył pierwszą klasę liceum. Potem przeprowadził się do Włoch, do wynajętego mieszkania. Szybko wszedł w dorosłość.
Na pierwszej klasie liceum skończyła się formalna edukacja Roberta. Ojciec mówi, że to powszechne wśród kierowców: – Brakuje im motywacji, oni żyją w innym świecie. A młody kochał ten świat. Błyskawicznie się w nim odnalazł. Szybko nauczył się włoskiego i angielskiego.
Daniele Morelli – pierwszy profesjonalny menedżer Roberta Kubicy – wspominał, że 16-letni chłopiec dokładnie wiedział, o co mu chodzi. „Na pierwsze spotkanie przyszedł z ojcem, ale ani razu nie dopuścił go do głosu” – mówił w filmie „Robert Kubica. Moja pasja”. Problem w tym, że im wyżej, tym trudniej o zwycięstwa. Kubica w 2000 r. jeździ w zawodach kartingowych jako senior, ale mistrzostwa Europy i świata kończy na czwartym miejscu.
Artur Kubica: – Młody jest piekielnie ambitny. Chciał się odegrać! Dużo czasu zajęło, aby wyperswadować mu, żeby zostawił gokarty i przesiadł się do jednej z juniorskich formuł.
– Odegrać?
Mikołaj Sokół: – Legendarny Ayrton Senna też wrócił do gokartów. Chciał zdobyć mistrzostwo. Bo był drugi i chciał się odegrać.
– Kubica musi wygrywać?
– Czy siada za kółko, czy do pokera, czy do komputera, zawsze chce wygrać. Kiedyś wygrałem z nim w pokera. Cieszyłem się jak dziecko, bo Robert jest w tym dobry. Ale potem graliśmy jeszcze pół nocy. Chciał się odegrać.
Kubica jest fanem komputerowej gry „Colin McRae Rally”. W 2005 r. poszedł dla zabawy na mistrzostwa Polski dla maniaków gier. Zajął pierwsze miejsce.
Ale na razie zbliżają się chude lata. Robert przez dwa sezony jeździ w Formule Renault 2000. Dostaje się do prestiżowego programu Renault dla młodych kierowców. Nie ma spektakularnych sukcesów. Po dwóch latach wypada z programu.
W 2003 r. przechodzi do Formuły 3. Jedzie jako pasażer ze swoim kolegą. Żaden rajd, zwykła przejażdżka. Artur Kubica: – Kolega był kierowcą rajdowym. Chciał pokazać młodemu, jaki jest szybki. Był za szybki, mieli wypadek. Robert miał paskudnie połamaną rękę.
Szesnastocentymetrowa szyna, 16 śrub na prawej. Kubica wraca na tor już po 6 tygodniach po operacji. Staje do wyścigu w Norymberdze. To jego pierwszy start w F3. Wygrywa.
Mikołaj Sokół: – Jechał z plastikowym ochraniaczem na ręce. Po treningu miał na twarzy mieszaninę bólu i ekstazy. Bolało go, ale jechał przecież samochodem i jechał szybko.
– Zagrali Mazurka Dąbrowskiego, płakał.
– Był taki moment.
Co było potem?
Mirosław Żukowski: – Wspiął się na szczyt. Gdyby się tam utrzymał, byłby dziś wymieniany jednym tchem z najpopularniejszymi: Agnieszką Radwańską i Robertem Lewandowskim.
Jakub Gerber, pilot rajdowy, wspomina, jak Robert Kubica przyjeżdżał po niego na lotnisko: – Zwykłym renault megane. Czapeczka, bluza, normalny facet. Żadnego lansu. Nie wiem nawet, czy ma smartfona. Bo przecież telefon służy do dzwonienia, a nie robienia selfie i wrzucania go do mediów społecznościowych. On jest kierowcą starego stylu. Nie chce być „produktem”, tylko chce być najszybszy.
Artur Kubica: – Żyje normalnie. Dom, rower. Grywa w pokera. Podobno dobrze.
Co więcej?
Ma dom w Toskanii, w Pietrasanta. Miał dziewczynę, siostrę kolegi rajdowca. Lubi się zakładać („A co? Założysz się?”), chodzić do pizzerii albo do kumpli do warsztatu samochodowego. Najchętniej rozmawia o autach i wyścigach.
Mirosław Żukowski: – Długo próbowałem zamówić tekst o Robercie Kubicy w oderwaniu od sportu motorowego. Taką opowieść o człowieku. W końcu zrozumiałem, że to niemożliwe, bo on ma benzynę zamiast krwi.